wtorek, 7 stycznia 2014

echa

Jeśli komuś w ogóle przyszło do głowy, aby poszukiwać mnie lub nawoływać, to z pewnością w odpowiedzi można było usłyszeć tylko echo, co niewątpliwie ma swój urok, ale może nie być dostatecznie satysfakcjonujące. Cóż, widocznie leży w mej naturze czas pomiędzy postami liczyć w latach świetlnych.

Wierzyć się nie chce, ale jeszcze 3 miesiące i będę mamą dwulatka.
Każdy kto styczność miał z takowym dwulatkiem, już moje planowane pismo pewnie czuje nosem - no nie jest lekko ;). Od jakiegoś czasu po domu biega mi wprawiona w wir kula emocji, co się pręży, wygina, płacze, śmieje się w głos, głaszcze mnie, całuję, szepcze, że "baldzo kocha" lub też krzyczy, że nie lubi. Poziom rozrywki deklasuje koncerty rockowe. 

Z bólem serca, brzucha i kręgosłupa zdecydowałam się na sylwestrowy wyjazd w góry, który wiązał się z naszą (znaczy się Wandzinych rodzicieli) nieobecnością w bazie przez 3 noce. Dziecko moje pozostało na straży centrum dowodzenia wraz z ukochaną sobie babcią, tą samą, z którą spędza czas, gdy kontrolowane konwulsje językowe nazywam nauczaniem przedszkolaków. Podczas gdy ja porankami udawałam przed przyjaciółmi i mężem, że lubię sobie pospać, a w rzeczywistości pozwalałam poduszce chłonąć łzy dzikiej tęsknoty za dziecięciem, ono samo bawiło się doskonale, jadło, spało snem sprawiedliwych i pokrzykiwało radośnie w tle moich rozmów telefonicznych z teściową. 

Po powrocie usłyszeliśmy najrozkoszniejszy chichot okraszany piskami radości, jaki mogliśmy sobie wyobrazić i jedynie pozostałości zdrowego rozsądku pohamowały kanibalistyczne zapędy schrupania jej w całości. 

I gdybym zwieńczyła powyższą historię z gracją w tym akapicie, to byłoby całkiem spoko, nieprawdaż? Ale nie Kochani, ja jej tutaj nie skończę, bo strażnikiem chcę być prawdy i obiektywizmu mistrzem ;).

Na drugi dzień po naszym przyjeździe rozpoczął się test. Wielki egzamin na cierpliwego rodzica, a w roli egzaminującego - profesora mentalności dziecięcej - sama Wanda S. Wszystkie ubrania stały się ciasne, wszystkie potrawy niesmaczne, wszystkie zabawy frustrujące, a wizja zasypiania nie do zaakceptowania. Moją bronią jest siła spokoju, i na prawdę daję radę. Wiem, że w małej W. emocje zaczęły mieć pociąg do sportów ekstremalnych, i że ona sama pewnie tego nie rozumie, więc rozmawiam, tłumaczę, bo wiem, że jeśli powiem coś tysiąc razy, to za tysięcznym pierwszym dotrze. 

Dnia wczorajszego już mi chyba zostały grzechy odpuszczone. Wycieczka komunikacją miejską do cioci, co ma "cialnego kotka" i szaleństwo na nieznanym dotychczas placu zabaw sprawiły, że mama znów zasłużyła na to, żeby ją "głaskać, psitulać".

Tylko, jak tu fajnym być? Nie planuję na razie następnego wyjazdu, ale gdyby się nadarzył, to bałabym się go potwornie. Nie chcę jej już zostawiać, tracić jej zaufania, sprawiać, że może myśleć, że kiedy zaśnie mogłabym znów zniknąć, a jednocześnie chcę, żeby była dziarska, samodzielna, wesoła nawet, gdy nie ma mnie na horyzoncie. O losie słodki, jak tu mamą być?




3 komentarze:

  1. Duża już! Kapryśna, boska! Lubię!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubimy tego echa, ale Wasze posty BARDZO! :) Jesteście boskie w tych czapach! Bombowe zdjęcie! My Syna oddaliśmy pod dziadkową opiekę na góra jedną noc, ale za to zdarzało się i zdarza wciąż dość często, więc nie ma widocznych skutków ubocznych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj, mimo że me dziecię od Twego młodsze o 2 miesiące, to owe pismo czuję nosem nawet przy piekielnym katarze ;) Nawet głębokie oddechy czasem nie pomagają.
    Pomagaj za to Twe posty, na które czekamy z utęsknieniem

    OdpowiedzUsuń