Dzisiejszy post będzie miał (chyba, bo zobaczymy, co stanie się w trakcie pisania) zabarwienie techniczne. Piszę go z szacunku dla Was i Wandy, czyli osób, które zasługują by wiedzieć, co w brzuchu piszczy.
Zanim przedstawię jednak stan rzeczy, zrobię coś, co zrobić chciałam już w poprzednim poście, a nawet jeszcze wcześniej. Nie chcę wywrzeć wrażenia osoby odbierającej Oscara, dlatego postaram się ogarnąć temat skromnie i zwięźle. Dziękuję. Dziękuje wszystkim, którzy są ze mną w realnym i wirtualnym świecie podczas tej ciąży, a szczególnie w ostatnim jej okresie. Prowadzenie bloga uświadomiło mi, że ludzie są fajni :) i tyle.
A teraz czas na fakty...One stawiają mnie i męża mojego przed podjęciem decyzji trudnej, aczkolwiek najprawdopodobniej nieuniknionej, bo Wanda nam pomóc chyba za bardzo nie chce niestety. Otóż córka znów przybrała na wadze, jej rubensowskie kształty opiewają już prawie na 4 100. Natomiast moje ciało, mimo ogromnego pragnienia duszy, zachowuje się, jakby nie chciało jej na świat wypuścić - szyjka jest zupełnie zamknięta. Możemy czekać, liczyć na to, że coś się zmieni, co według lekarza jest jednak mało prawdopodobne i jeśli samo się nie ruszy zaraz po świętach pójść do szpitala. Wtedy jednak nie będzie już szans na poród naturalny i sprawa zakończy się cesarskim cięciem. Należy jednak pamiętać, że to będzie 41 tydzień ciąży. Mimo, iż na obecną chwilę wszystko jest w porządku, łożysko pracuje, czego najlepszym dowodem jest przybieranie małej na wadze, to święta spędzę w stresie czy aby na pewno wszystko gra. Wanda jest już przecież bardzo duża, ma coraz mniej miejsca i ruchy są rzadsze, co chwilami napędza matczyną paranoję. Alternatywą dla tego wyboru jest udanie się do szpitala przed świętami - w czwartek. Wtedy zostanie najprawdopodobniej podjęta próba wywołania porodu, a jeśli okaże się bezskuteczna, to, tak, jak w pierwszym przypadku sprawa zakończy się cięciem. W tej sytuacji trzeba natomiast pamiętać, iż nikt nie da mi 100% gwarancji, że poród sam się nie zacznie, a wiadomo, że byłoby to lepsze niż jego wywoływanie, z drugiej strony jednak pobyt w szpitalu zapewniłby mi stałą opiekę, codzienne ktg i być może choć niewielką dozę spokoju. "Za" i
"przeciw" w każdej z tych sytuacji są dość liczne. Głowimy się z E. bezustannie, skłaniamy się w kierunku spędzenia "wielkiego tygodnia" w szpitalnych murach, ale na podjęcie decyzji mamy jeszcze dwa dni. Bardzo chciałbym, żeby Wanda podjęła ta decyzję za nas i po prostu zechciała się w ciągu tych dwóch dni wydostać, nawet gdyby i tak skończyło się to cesarką, to wiedziałabym, że wszystko jest, jak należy, i że robię, to co większość mam - staram się wydać swoje dziecko na świat.
Wiem, że to niedorzeczne, co zaraz przeczytacie, ale nie mogę się pozbyć pewnych uczuć. Zdaję sobie sprawę, że ok. 30% dzieci wydostaje się na świat poprzez cesarskie cięcie, że niektóre kobiety nie wyobrażają sobie innej formy porodu i ja to rozumiem i szanuję. Jednak ja tego najzwyczajniej w świecie nie chciałam i nie chcę - marzyłam i wyobrażałam sobie moment, w którym pokonuje największy z dotychczas doznanych, przenikający ból i słyszę płacz Wandy i wiem, że mogę być dumna z całej naszej trójki, że tego dokonaliśmy. Później E. przecina pępowinę (czego, wiem, że też bardzo chciał) i jesteśmy razem, a ja nie czuję już nic poza miłością. Tymczasem świadomość, że najprawdopodobniej nie mogę rodzić naturalnie wpędza mnie w jakieś dziwne poczucie winy, czuję się gorsza, czuję, że nie robię wszystkiego, co w powinności matki i kobiety. Bardzo boję się, że przez znieczulenie i bycie po operacji nie będę mogła dać Wandzie w tych pierwszych chwilach tyle uczucia , ile bym chciała i tyle, ile ona będzie potrzebować. To mnie absolutnie przeraża i ilekroć o tym pomyślę, zaciskam zęby, żeby po raz kolejny nie wylać litra łez. Jak pisałam wcześniej - może to niesłuszny tok rozumowania, ale nic nie poradzę, że nie mogę się tych uczuć pozbyć.
Przepraszam Was bardzo, za to co napiszę za moment, ale myślę, że zrozumiecie. Proszę, nie doradzajcie mi. Ile ludzi, tyle opinii, a prawda jest taka, że każda ciąża jest indywidualna. Nie chcę mieć pretensji do siebie, że podjęłam taką, a nie inną decyzję, bo kogoś posłuchałam lub zasugerowałam się czyimś zdaniem. Wybór, jak i jego konsekwencje muszą należeć do mnie i E. Napisałam tego posta w zamyśle bardziej informacyjnym, a także po to, żeby wyrzucić z siebie choć niewielką część kamieni obciążających mój umysł i serce w obecnej i chwili.

Ja po prostu będę trzymała za Was obie kciuki wszystkie, jakie mam. To czekanie na rozwój jest bardzo ciężkie psychicznie więc tulę i ściskam.
OdpowiedzUsuńjak by nie było niedługo będziecie razem po tej naszej brzucha. powodzenia :)
OdpowiedzUsuńna pewno podejmiecie decyzje najlepsza dla Was wszystkich. Jaki to by nie byl porod - trzymam za Was kciuki i czekam na Wandzie :)
OdpowiedzUsuńWiem mniej wiecej co czujesz bo ja dopiero za dwa tygodnie dowiem się, czy bede rodzic naturalnie czy cesarka (bo ostatnio łożysko ponoć miałam za nisko) i też jakoś tak w głowie wyobrażam sobie piękną scenę porodu naturalnego, ale jestem świadoma, że wcale być tak pieknie nie musi i wyląduje na stole operacyjnym. Jednak wydaje mi się, że trzeba po prostu zrobić to co lepsze dla Ciebie i dziecka. Poszłabym na pewno tearz do szpitala i zobaczyła jak sie akcja rozwinie. Dla pocieszenia dodam, że moja dziewczynka też ponoc raczej do tych 'większych' należy. Informuj nas o rozwoju akcji buzka
OdpowiedzUsuńJa mogę tylko powiedzieć na swoim przykładzie. Byłam dwa dni po terminie kiedy zaczęły się skurcze i niby się zaczęło, ale jak się okazało to jednak nie. Moim zdaniem lekarze podjęli błędną decyzję o przyspieszeniu porodu. Osiemnaście godzin walczyłam, a skończyło się cesarką, o którą w zasadzie zaczynałam już błagać bo bałam się jak wszyscy diabli o małego. Teraz żyję w przekonaniu, że dziecko samo decyduje kiedy ma wyjść i z chińskiego boga nie pojechałabym teraz do szpitala z takimi skurczami jakie miałam.
OdpowiedzUsuńCzego byś nie wybrała - wybierzesz najlepiej :). Trzymam mocno kciuki za matczyną intuicję.
OdpowiedzUsuńJa miałam wywoływany poród ale wiedziałam od połowy ciąży, że tak będzie i nie musiałam decydować tylko się z tym pogodzić.
Jaki ten poród by nie był, to co jest naprawdę ważne zaczyna się jakieś 2 sekundy po nim :).
Powodzenia :D
Trzymam kciuki! Na pewno wszystko pójdzie dobrze, po Twojej myśli! :) Masz racje najważniejsze żeby decyzja była w 100% Twoja! : )
OdpowiedzUsuńPiękny obrazek Klimta. Dostałam ten właśnie od siostry w formie karty z życzeniami jak tylko dowiedziała się, że jestem w ciąży. Planuję oprawić :)
OdpowiedzUsuńI przypatrz się lepiej temu obrazkowi, bo tak już będzie lada chwila. I tylko to jest ważne ;)
Może to wyda się dziwne, bo nie jestem w ciąży i jeszcze nigdy nie byłam, ale rozumiem Cię. Twoje wywody wydają się bardzo logiczne.
OdpowiedzUsuńNiezależnie co wybierzecie każda chwila przybliża Was do spotkania z Wandą :)
A nam - blogerkom - czekanie na wspaniałą wiadomość od Ciebie - dzielnej, odważnej i kochającej do granic możliwości Mamy :)
Z tą cesarką to wiem, co czujesz. Miałam podobne odczucia, choć bardzo bałam się rodzić naturalnie, nigdy nie zrobiłabym cesarki na życzenie na przykład. Będzie dobrze, trudne decyzje, ale taki jest świat rodziców. Już wkrótce będziecie we troje i tylko to się liczy!:) pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńPrzytulam i trzymam kciuki za podjęcie najlepszej dla was opcji :)
OdpowiedzUsuńŻyczę pomyślnego rozwiązania, bez względu na co się zdecydujesz. Wszystkie trzymamy kciuki za Ciebie i nikt Cię nie ocenia, więc sama nie powinnaś się zadręczać.
OdpowiedzUsuńCzekamy na finał i ślemy uściski!
powodzenia, trzymam kciuki i ślę pozytywne myśli :)
OdpowiedzUsuńObstawiam, że już po wszystkim i mam nadzieję, że poszło po Twojej myśli. Czekamy na wieści.
OdpowiedzUsuń