czwartek, 15 marca 2012

cisi mnisi :)

            Jest w mojej szafie pewna sukienka. Lumpex, ceny dokładnie nie pamiętam, ale nie przekroczyła pięciu złotych. Mam ją już ponad cztery lata i  na sobie miałam ją razy 0 i powiem więcej -  nie wyobrażam sobie założenia jej w ogóle. Nie wyrzucę, nie wydam, nie pozbędę się ! a dlaczego? dlatego, że jest symbolem zwrotu, jaki nastąpił w moim życiu
w sposób zupełnie zaskakujący.
             Cztery lata temu poczułam, że znalazłam się w przestrzeni, w której nie dość, że jest mi ciemno i głucho, to jeszcze nie przychodzą mi do głowy pomysły, jak się z niej wyczołgać. Wtedy pewna Aleksandra powiedziała  "jadę do Indii", a ja wtedy powiedziałam "jadę z Tobą" :). Oczywiście w taką podróż nie da się wyruszyć z dnia na dzień, dlatego powzięłam odpowiednie kroki. Zamknęłam sprawy na uczelni, organizując roczną przerwę w studiach. Wyprowadziłam się też 
z mieszkania, które dzieliłam z szóstką innych, stukniętych studentów, wśród których znajdował się człowiek, którego wtedy (z zupełnie niezrozumiałych dla mnie teraz przyczyn) darzyłam uczuciem - co regularnie było wykorzystywane lecz nieodwzajemniane. Zrezygnowałam z popołudniowej pracy w prywatnej szkole angielskiego dla dzieci i z początkiem wakacji wraz z kilkorgiem przyjaciół wyjechałam do Holandii, by nabyć pieniądze na miesięczny pobyt 
w Indiach. W międzyczasie kupiłam wspomnianą sukienkę, która nadaje się tylko do tego, by poruszać się w niej po gorących, zakurzonych zakamarkach buddyjskiego kraju ;). Wyobrażałam sobie siebie w tej sukience na zdjęciu załączonym w mailu do znajomych, wysłanym, z cudem znalezionej,  indyjskiej cafejki internetowej. Byłam właściwie pewna, że to będzie dobra droga. Podróż, dystans, uwolnienie się od niekorzystnych relacji, przeszłość za sobą, przygoda i nowe doświadczenia. 


         W Holandii przepracowałam kilka miesięcy początkowo sortując sadzonki w nieludzkiej temperaturze utrzymującej się w szklarni, później natomiast układając na wózkach kartony z alkoholami świata w ogromnej hurtowni. Jednak te zaszczytne zajęcia nie zapewniły mi wystarczającej ilości funduszy, by zorganizować sobie zamierzoną podróż. Wróciłam więc z podkulonym ogonem. Czułam, że poza kilkoma fajnymi, holenderskimi ubraniami nie mam nic. Co więcej w tym "nic" mieści się jeszcze mniej niż przed wyjazdem. Zbudowałam przecież cudowną wizję pt."wszyscy zobaczycie, co ja zrobię, ile ja zarobię, jak ja będę podróżować". A tu ? Zero, pustka, ani na studia się nie da wrócić w środku roku, ani nie ma gdzie mieszkać za bardzo, tylko pokątnie u koleżanek, w tajemnicy przed właścicielką ich mieszkania. 
          I kiedy umacniałam się w  przekonaniu, że oczekiwany przeze mnie tak bardzo zwrot, który miał odmienić moje życie, był jedynie mrzonką, coś się jednak wydarzyło.  Mniej więcej kiedy ja wróciłam z Holandii, z Anglii wrócił przyjaciel mojego dobrego kolegi. Poznaliśmy się na imprezie i rozpoczęły się, w sposób zupełnie niespodziewany, trwające do teraz lata prawdziwej, odjazdowej miłości, wobec której poprzednie uczucia, jakich doświadczałam wyblakły do przezroczystości, a teraz....czekamy na narodziny naszego dziecka :). 
          Morał jest prosty i dość popularny - najważniejszy nie jest założony cel, ale droga do niego.
      Post ten dedykuję nastoletniej Wandzie, której planuję podarować w odpowiednim czasie, w formie "papierowej" wszystkie teksty powstałe przez te 9, inspirujących miesięcy.




14 komentarzy:

  1. Okazuje się, że nawet niepowodzenie w życiu, może zmienić się w prawdziwe szczęście :)

    OdpowiedzUsuń
  2. bo każde zdarzenie w życiu ma jakis cel, nawet jesli poczatkowo go nie rozumiemy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyszła mi na myśl książka "Jedź, módl się i kochaj" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. fajnie napisana książka. widziałaś film? myślę, że trochę ją spłycił.

      Usuń
    2. Książka o wiele lepsza. Często tak bywa.

      Usuń
  4. Musze powiedziec, ze jeden z ciekawszych postów jakieczytałam do tej pory! Masz absolutną racje w tym co piszesz odnośnie celu i sama bede taką wiedze przekazywać mojej córce. Nawet przez dłuuugie juz lata jest to moje motto życiowe, nie ważne czy cel osiągnięty ale ważna jest droga jaka przemierzamy ku jego osiągnięciu, Zwykle okazuje sie ona piekniejsza od samego celu. I rowniez pamietam, ze o tym pisałam wieki temu na maturze, nawet skusiłam sie na odszukanie początku tematu mojego maturalnego : "Świat jest jeno szkołą szukania: nie o to chodzi, kto dopadnie, ale kto przebieży piękniejszą drogą." Michel D. Montaigne.
    pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kurde, bardzo mi miło, dziękuję. Dobrze zakładać sobie cele, bo pokonywanie drogi do zdobycia ich zawsze nas wzbogaca, ale kiedy już je osiągniemy zazwyczaj i tak zakładamy nowe :)

      Usuń
  5. Myślę, że dotrzesz kiedyś do Indii, ale w dużo przyjemniejszych okolicznościach ;) Może z nastoletnią Wandą? I tego Wam życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję, ja również mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się tam znajdę.

      Usuń
  6. ja to podsumuję cytatem z mojej nieżyjącej już niestety babci: "co komu przeznaczone to na drodze rozkraczone"
    przed przeznaczeniem nie uciekniesz :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny post, pokazuje jak pozytywnie życie może nas zaskoczyć. Mnie też tak zaskoczyło przy poznaniu mojego przyszłego męża!:)

    OdpowiedzUsuń