Taki jest trend, zauważyłam, już od pewnego czasu, żeby się wspierać słowami z języka angielskiego. Bawi mnie to, drażni, a nawet i żenuje nie raz, bo słów naszych ojczystych wiele jest i pięknych bardzo, więc myślę, że konieczności takiej nie ma. Jednak, zdarza mi się, pokonując wpław morze tych medialnych natręctw, że się opiję tej wody słonej. A fe.
Zatem...It's official: Nie udało mi się zatrzymać liści na drzewach, ani też zablokować listopadowi drogi do naszego życia. Jak się w ostatnich dniach okazało, nie udało mi się również powstrzymać kilku innych procesów.
Nie miałam wyrobionego zdania, co do spania z dziećmi. Nie negowałam takiego poczynania, ani nie układałam usilnie małej W. przy swoim boku. Długo zasypiała sama, przeglądała swoje książeczki i w błogim spokoju odpływała w objęcia Morfeusza. Z wiekiem zaczęła budzić się w nocy, płakać i oczekiwać wyjęcia w łóżeczka, w celu spania z nami. Poranki z jej obecnością przy boku były całkiem miłe, a małej W. chyba tak przypadły do gustu, że z czasem zaczęła mocno przeciwstawiać się jakiemukolwiek kontaktowi z własnym łóżeczkiem. Pewnego dnia się go pozbyliśmy - nikt z rodziny nie wykazał się sentymentem do tego turystycznego (nawet trudno tego słowa użyć) mebla. Wspólne spanie trwało długie miesiące. Wieczorne czytanie książek, wyznawanie miłości, wspominanie mijających dni, głaskanie i przytulanie to były dla mnie często najpiękniejsze chwile dnia. Taki pewniaczek, że choćby dzień był najparszywszym poniedziałkiem, to wieczorem się przytulę ze swoim dzieckiem, a ono spokojnie zacznie pochrapywać i znów poczuję, że niczym są moje problemy i niepowodzenia, bo jest ona - mała W., która mnie kocha, a o to mi przecież chodzi, po to się ze wszystkim borykam, żeby szczęście i spokój jej wnętrze wypełniało.
Dzieci rosną. Nie spodziewałam się, a jednak. Poza tym, że te dzieci rosną wzdłuż, to również powiększa się ich potrzeba własnej przestrzeni i prywatności. Rozmowy o "własnym łóżku" właściwie sprowokowała sama, jak się okazało, zainteresowana. Rozmawialiśmy codziennie. Kiedy łóżko stanęło w jej pokoju, ona stała się Amstrongiem, a ja ludzkością.
Od czwartej nad ranem nasłuchiwałam, czy nie wstaje. Niezły odjazd, co? Nie wstała. Nie obudziła się ani raz, nie szukała mnie. Wyspana i szczęśliwa zawołała mnie 3 i pół godziny później.
Chwała Ci za to mała W., że choć wieczorem mnie potrzebujesz i kiedy siedzę obserwując, jak żegnasz się z dniem, Ty mówisz "nie wychodź".
Nie wiem, córko moja droga, jak możesz tak bezwstydnie dorastać, jak możesz być tak inteligentna i samodzielna. Pozostawiasz ledwie garstkę słów wymawianych z dziecięcą niedoskonałością, zaczęłaś używać już nawet "sz" i "ż". Hola! Nie za szybko panienko się z tym wszystkim uwinęłaś? Zostaw chociaż te "giszkopty" i "Gonifacego" na dłużej.
Coś jednak, w trakcie tych listopadowych krótkich dni udało mi się zatrzymać. Wywołałam dwa filmy z wakacji zalegające jeszcze w aparatach. Masz szczęście Ty Szary Listopadzie!
A jakie łóżko wybraliście? My się własnie nosimy ze zmianą łóżka dla Luśki, bo spanie we czwórke, nawet jesli 'tylko ' od czwartej rano jest jednak męczące...
OdpowiedzUsuń