czwartek, 30 października 2014

Mój mąż, jak to się mawia, "cały w skowronkach" (zabawne, co? i nie chodzi o to, że akurat mój mąż śmiesznie wyglądałby w skowronkach... myślę, iż większość mężczyzn w otoczeniu jakiegokolwiek ptactwa mogłoby generować atmosferę co najmniej wesołą), bo mu fejsbuk powiedział, że góry już się białym puchem pokrywają, więc on już ręce zaciera i myśli o tym wietrze, co mu twarz będzie smagać podczas zjazdów na desce. Ja nie, ja, jak zwykle nie, nie podoba mi się, zadowolona pańcia nie jest, bo damie zimno i smutno, i w ogóle sensu gadać nie ma. Siedzę na kanapie, przez okno na drzewa się gapię i siłą umysłu zatrzymuję na nich liście. Wiara w to, że to zadanie udźwignę daje szanse na względną umysłu jasność i przy nadziei trzyma, że coś jednak niezwykłego robić potrafię. Kto wie zatem? Może to właśnie moja zasługa, że w najstarszym mieście w Polsce, drzewa przy plantach nie krępują się jeszcze swoją nagością.

Nadejścia miesiąca na L jednak nie zatrzymam, a boję się go, bo on smutkiem wieje zawsze i litości ma niewiele dla samosądów nader chętnie w tym okresie wykonywanych.

Nie, nie myślcie sobie, nie daję się łatwo. Cieszę się tym, co dane. Rodzajowe scenki domowe czy przedszkolaków monodramaty nie raz tej jesieni ciągnęły kąciki moich ust ku górze.

Przedszkole.
1) Proszę Panią, złamało mi się serce i to boli.
2) Ała! Moje Płuca.
3) Proszę Panią, ja straciłam głos i nie mogę mówić.

Dom.
1) E. w trakcie przywdziewania stroju na trening wyciągnięty zostaje przez małą W. do tańca. Szczupły, wysoki mężczyzna, obcisła czarna termiczna bluzka z długim rękawem, czarne wąskie spodnie dresowe z połyskiem (brakuje tylko odnóży, jakie Czika nosiła w ostatnim filmie Wardęgi) wiruje po salonie wraz ze swym dzieckiem nieokiełznanym, a z Wandzinego radyjka rozbrzmiewa właśnie utwór "tarantula w dyskotece". Kurtyna.

2) Wspomniane "radyjko" zaniemogło jakiś czas temu. Dni bez tańca w rytm swoich przebojów są dla Wandy zdecydowanie niepełne jakieś i o naprawie radyjka mowa była nie raz. Zatem zaniosłam ów sprzęt do pana z wąsem, co swe gniazdko w najniższej kondygnacji wieżowca uwił. Kilka dni później, zadzwonił do mnie Pan Naprawca i w te słowy mi rzecze:
- No, tam ten odtwarzacz jest już zrobiony, także czeka i ... nie wiem, czy ja czy kolega będzie Pani wydawał, ale jakby co, to on nie działał, bo tam makaron był.
- Makaron?
- Tak, świderki.

3
3) Mała W. jest małym kotkiem. Piszę to z pełną świadomością i wiarą, że tak jest, bo na chwilę z roli nie wychodzi. Przez kilka dni była motylkiem, zdejmując skrzydła tylko do spania, ale teraz znów jest kotkiem i to chyba jej życiówka, bo jest w tym rzeczywiście świetna.
Siedzimy przy stole, rysujemy. Rysujemy kotki, wiadomo, nie wiem czy potrzebnie nawet wspominam. Ja wstaję, mówię "Dobra Wandziu, ja teraz muszę poodkurzać". Mała W. idzie za mną do salonu, staje, wskazuje na siebie i demonstrując swą gotowość do pomocy oznajmia "Mały kotek pracowniczy".


Życie pięknym jest przecie.













1 komentarz: