niedziela, 3 listopada 2013

listopad

Listopad ma do siebie to, że zaskakuje. Pojawia się tak nie w porę. Niby człowiek radzi sobie już z jesienią, co więcej nawet mówić zaczyna, że piękna, że niedoceniona, że rozpieszcza wręcz i nagle z całym tym ogromnym ładunkiem deszczu, smutku, spadku samooceny, przedwcześnie pojawiających się w sklepach mikołajów i szarości w tysiącu odcieniach spada, siejąc popłoch, rzeczony listopad.

To w listopadzie człowiek orientuje się, że oto za rogiem czyha zima, a cała rodzina ani podkuta ani odziana na tę okoliczność nie jest. Drżą zatem kieszenie, konta, karty i portfele czy po zakupie wszystkich tych fatałaszków coś jeszcze zostanie.

Listopad przynosi też ten zatrważający obraz nagich drzew. Bez liści, bez śniegu, bez większych nadziei.

W listopadzie okazuje się, że jest się niewolnikiem ograniczeń narzuconych sobie własnymi siłami, że różnice w głowach mężczyzn i kobiet są tak ogromne i bolą, do cholery bolą.

I nie da się, a może tylko ja nie umiem nie pomyśleć o tych, którzy byli, a których już zobaczyć nie można.

Ale jest mała W, która ostatnio nauczyła się robić "groźną" minę. Ona ratuje każdy jeden dzień przed spisaniem na starty. Mały obrońca optymizmu, rycerz uśmiechu - walczy każdego dnia.





3 komentarze:

  1. Szczerze i z całego serca nienawidzę listopada.
    Ale na widok takiego Słoneczka nie sposób się nie uśmiechnąć. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Eee tam, marudzicie. Ja lubie listopad - parada sw.Marcina i ukochane rogale, dwa dlugie weekendy w gronie rodzinki, kolorowe, grube, wełniane, ciepłe szaliki, a dlugie wieczory są fajnym pretekstem do zakupu i wypróbowania nowych, zapachowych świec. No i juz od połowy miesiąca zaczynsm planować świąteczne dekoracje i wypiekac cynamonowe ciasteczka i szarlotki.
    A za literowki przepraszam, komórka i ja to pomyłka:)
    Michalina

    OdpowiedzUsuń