poniedziałek, 25 listopada 2013

first s.

24 listopada, późny wieczór
Przyglądam się walczącej po partyzancku wierzbie za oknem. Targana niespokojnym wiatrem jest obrazowym uzupełnieniem podawanej właśnie w tv prognozy. Tak, spadnie śnieg. Jutro mała W. zobaczy biały puch, ale czad.

25 listopada, godz. 5.00
Nie śpię. Sen matki - jeśli w psychologii nie ma jeszcze takiego terminu, to powinien zostać wprowadzony. Niby śpisz, czasem nawet napatoczy się (mniej lub bardziej proszony) sen, najczęściej o charakterze abstarkcyjno-absurdalnym, ale jednocześnie słyszysz każdy mikro-ruch wykonywany  w łóżeczku. 
Szelest kołdry staje się coraz głośniejszy. Zaraz usłyszę "Mmmamusiu" - myślę sobie - więc nie ma co zasypiać, tym bardziej, że mała W. lubi ostatnio zacząć dzień skowronim świergotem o 5.30. Z łóżka dostrzegam na drzewie za oknem biały cukier puder. Spadł więc, podnosząc poziom sprawdzalności prognozy pogody. Jest, rozpanoszył się trochę, sprawiając, że choinki i mikołaje tonami zalegające na sklepowych półkach z urzędu dostały racje bytu. "Zaraz jej go pokaże" -myślę. Mała W. budzi się podnosząc poziom mojej ekscytacji. E. wstaje i kładzie ją do naszego łóżka. Myślę sobie "i tak już nie zaśnie, ale spróbujmy". Wbrew mojemu poczuciu wszechwiedzy, Wandzia po uzyskaniu twierdzącej odpowiedzi na pytanie "Lybka mini-mini pi?" łapie mnie mocno za szyję, oblewając komplementem i mówiąc mi, że jestem "kokana", po czym ... zasypia. Duży suseł też już na powrót zaczyna chrapać. Uczucie świadomości swojego miejsca i uczuć ciepłem rozlewa się po moim organizmie. Półmrok, pierwszy śnieg, ciepła kołdra, mała stópka w mojej dłoni i ciężki oddech  tego, który mnie niegdyś o rękę poprosił. 
I jedyne czego żałuję, to to, że jest poniedziałek.

1 komentarz: