Wir, świąteczny tajfun. Wstrętna odwilż i chęć zgładzenia budzika na zawsze. Tłok w autobusach, pośpiech i nerwy. Szczęśliwie nie tylko. Jest i nocne pieczenie pierników z moim małżonkiem, uczucie nasilania się więzi i kontaktu z moim dzieckiem, ciepłe światło lampek choinkowych i zbliżający się świąteczny relaks i lenistwo.
Nie lubię pierniczków, bo jeszcze nigdy nie trafiłam na takie domowe, na których nie ma obawy, że połamię sobie zęby. Dlatego my masowo produkujemy cudownie kruche, rozpływające się w ustach ciasteczka- maślane, makowe i cynamonowe.
OdpowiedzUsuńA później będzie biadolenie, że kreacja sylwestrowa zanadto opięta... ;)
Wanda to caaaaaałaaaa Ty :)
OdpowiedzUsuńDokładnie to samo pomyślałam :)
UsuńObie śliczne :)
No dziękuję bardzo, że Wandzia śliczna to się zgodzę, ale to drugie by mi przez gardło nie przeszło ;)
UsuńPieczenia pierników się nie podjęłam, no a z gotowaniem świątecznym startuję od jutra. Za to okna pomyte, dom wysprzątany i wystrojony... i wszystko to w tym tygodniu, bo cały poprzedni tydzień mąż był "wyjechany", a my z Małą razem walczyłyśmy z ząbkowaniem, więc świąteczne przygotowania zeszły na dalszy plan i zastąpione zostały pojękiwaniem, popłakiwaniem, a nawet krokodylimi łzami, które trzeba było ukoić przytulaniem.
OdpowiedzUsuńA Wandka urzeka swymi bystrymi oczkami :)