wtorek, 13 września 2011

ku przestrodze.

        Milczałam, nie pisałam. Dałam się zwariować, niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Nie wiem, jak poukładać zdarzenia chronologicznie, żeby ta wypowiedź miała sens...ale spróbuję. Otóż: tyję. Ostatni miesiąc żyłam absolutnie nieaktywnie, właściwie codziennie siedząc w domu i ruszając się na prawdę sporadycznie, a jako że skłonności  do przybierania na wadze mam spore, bardzo szybko to odczułam. Więc żyłam z przeświadczeniem, że nie jest super, że jest mnie więcej, ale jakoś to ogarnę. Aż przyszedł dzień, w którym mężczyzna mój najukochańszy powiedział z radością i podnieceniem "ojej, tobie już chyba rośnie brzuszek". Gdyby historia kończyła się w tym miejscu byłaby nawet zabawna, ale niestety nie skończyła się. Zasiało to we mnie ziarno niepokoju, mimo, iż wcześniej wiedziałam, że to kwestia przyrostu wagi, bo końcówka trzeciego miesiąca pierwszej ciąży to jeszcze nie koniecznie czas na pokazanie się brzucha, zaczęłam szukać. Był to błąd. Przypomniały mi się słowa mojej szefowej, która wie, co mówi, bo matką trójki dzieci jest. Kiedy usłyszała, że jestem w ciąży powiedziała : "nie wchodź do internetu, nie czytaj o zagrożeniach, złych rzeczach, omijaj fora". Szkoda, że jej nie posłuchałam.
              Minęło już kilka dni od ataku kosmicznego płaczu pt. "bo jestem chora". Przetłumaczyłam już sobie, że wyimaginowałam sobie tą straszną przypadłość, której nazwy nie chcę nawet wymieniać. Wiem, że nie mam żadnych objawów i staram się myśleć pozytywnie. Jednak widmo "rosnącej macicy" gdzieś tam w obrzydliwy sposób nade mną wisi. Gdybym nie starała się za wszelką cenę dowiedzieć, jakim kobietom i kiedy rośnie brzuch, nie wiedziałabym nawet o tej chorobie i byłabym z pewnością dużo spokojniejsza, a nocami nie budziłabym się oblana zimnym potem, wyrwana ze snu o krwi.
              To trudne. W ciąży nie należy lekceważyć żadnych sygnałów, z drugiej strony nie można narażać się na stres i doszukiwać się niepokojących znaków, bo to też się na nas odbije.
              Zastanawiałam się długo, czy powinnam opisywać tą sytuację, ale po pierwsze, pisanie bloga ma chyba terapeutyczny aspekt, a po drugie chcę powiedzieć wszystkim ciężarnym, żeby wyryły sobie w pamięci słowa mojej szefowej.
              Dla równowagi pierwiastków niepokoju i radości pokażę Wam kilka zdjęć z wyprawy do lasu, która była bardzo przyjemna :)

były zabawy...
uśmiechy...


były też miny poważne...
wspólne zdjęcia...  


i elementy tańca ;)

4 komentarze:

  1. Oj można się naczytać bzdur, można - nie wchodź, albo jak Cię korci zapytaj koleżanki, bo fora to zbiór bzdur i prawd wymieszanych ze sobą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Internet jest wrogiem wszelkich stawianych diagnoz. Zawsze znajduje się najgorsze wyjaśnienie objawów i po zamiatane. Wiele razy noce przepłakałam na skutek takich poszukiwań.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to mówią "jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz" i myślę, że "upadek" będzie moją nauczką.

    OdpowiedzUsuń